środa, 19 września 2012

Sklep vs. piwnica

Dwa powszechnie znane słowa skrywają zawiłości semantyczne, w Wielkopolsce bowiem dla osób najstarszych znaczą to samo. Sklep to etymologicznie po prostu 'miejsce sklepione' od sklepić, zasklepić, czyli najogólniej 'zamknąć jakiś otwór'. (Do dziś to znaczenie pozostało w sklepieniu.) Tak więc sklep oznaczał w dawnej polszczyźnie i gwarach wielkopolskich 'miejsce sklepione pod domem', czyli po dzisiejszemu piwnicę. Był to zresztą wyraz powszechnie znany w Wielkopolsce, bo i w Golinie, i w Poznaniu, i w innych jej zakątkach.
Dzisiejsza piwnica jako 'pomieszczenie pod domem' pierwotnie oznaczała 'pomieszczenie do przechowywania piwa, czyli tego, co nadawało się do picia', i dopiero z czasem zaczęła oznaczać 'pomieszczenie do przechowywania produktów spożywczych czy niepotrzebnych rzeczy'. Dziś jest to znaczenie ogólnopolskie; także w Wielkopolsce powszechnie znane, gdzie już prawie całkowicie zastąpiło dawniejszy sklep.
Do wyjaśnienie pozostaje już tylko jak dawny sklep 'piwnica' stał się dzisiejszym 'miejscem sprzedaży'. Otóż, dawniej piwnice (czyli wówczas sklepy) służyły jako miejsce przechowywania towarów kupieckich i tam też odbywała się ich sprzedać. Do dziś zresztą w wielu miastach sklepy znajdują się poniżej poziomu ulicy i trzeba do nich schodzić po kilku stopniach.  Z czasem zaczęto utożsamiać słowo sklep z miejscem 'kupna-sprzedaży' bez względu na położenie, nad czy pod powierzchnią. W ten sposób sklep zyskał nowe znaczenie, a jego stare miejsce zajęła piwnica.

niedziela, 22 lipca 2012

Być czy mieć?

Na to filozoficzne pytanie przewrotnie odpowiadam: i być, i mieć. A to dlatego, że nie będzie nas tu zajmować filozofia, lecz filologia, czyli język. Dokładniej zaś: powiedzenia, które zawierają słowo być lub mieć - mogą to być również ich formy.
Wszystkie poniższe frazeologizmy znane są mi z Goliny, ale i z Poznania. Dla pewności sprawdziłem to w Słowniku gwary miejskiej Poznania on-line dostępnym tutaj. Zapewne poniższe wyrażenia znane są też w innych miejscach Wielkopolski, ale jako że dokładniej nie mogłem sprawdzić ich lokalizacji, toteż jej nie podaję.

Być po jednych pieniądzach - można tak powiedzieć o dwóch (lub więcej) osobach, gdy są tyle samo warte. Najczęściej w negatywnym kontekście, np. nie wierz im, oni wszyscy po jednych pieniądzach.
Coś jest komuś nie w nos - coś się komuś nie podoba, nie jest po jego myśli, np. takie rozwiązanie to ci nie w nos, co?
Mieć nierówno poukładane - tak mówi się o kimś, gdy jest niespełna rozumu, ma nie po kolei w głowie.
Mieć powiedziane - czyli mieć przykazane, np. miałem powiedziane, żeby się stąd nie ruszać.
Mieć wypite - chyba nie trzeba wyjaśniać, ale żeby nie było żadnych nieścisłości: być pod wpływem alkoholu, np. widziałem go wczoraj, miał nieźle wypite i szalał.
Ktoś nie ma wszystkich w domu - zachowywać się nierozsądnie, jak szaleniec; być niespełna rozumu.

czwartek, 12 lipca 2012

Moda męska

Swoim zwyczajem staram się zmylić trop, ponieważ post nie będzie ogólnie o modzie męskiej, lecz o jednym z jej detali - baczkach czy też bakach. A właściwie o pejsach. A właściwie to mamy tu problem nazewniczy. Spotkałem się z rozróżnieniem: baki/baczki - włosy przed uchem, przylegające do skóry, pejsy - dłuższe włosy przed uchem, często zwisające. Coś w tym jest, jednak kierując się własnym rozeznaniem, mogę chyba stwierdzić, że w Golinie raczej nie stosuje się tego rozróżnienia i w obu znaczeniach mogą wystąpić pejsy.
Podobnie rzecz się przedstawia z zastrzeżeniem, że pejsy noszą tylko ortodoksyjni Żydzi - w Golinie pejsami można określić każde krótsze i dłuższe włosy, bez względu na to, kto je nosi.
Oczywiście, związek między Żydami a samym słowem istnieje, ponieważ pejs pochodzi z języka jidysz - pejes, pajes. Zadomowienie się tego słowa w Golinie i jego szerszy zakres znaczeniowy można tłumaczyć sporym odsetkiem wyznawców judaizmu żyjących w mieście przed wojną i tym samym częstymi kontaktami między społecznością polską i żydowską. Zresztą jest to przypadek nie tylko Goliny, lecz wielu innych polskich miast.
Swoją drogą ciekawe, od kiedy baki stają się pejsami :)

czwartek, 28 czerwca 2012

Kałmuk, czyli znów o jedzeniu

Wg wikipedii Kałmucy to: "naród mongolski z grupy ojrackiej, liczący ok. 250 tys. osób. Używają języka kałmuckiego, należącego do języków ałtajskich. Zamieszkują w południowo-wschodnim skrawku Europy, nad Morzem Kaspijskim – głównie w rosyjskiej Kałmucji [...]". Jaki to ma związek z jedzeniem? Na razie żadnego, ale sprawa będzie się stopniowo wyjaśniać. W przypadku słowa kałmuk mamy do czynienia z homonimem, tzn. wyrazami, które tak samo wyglądają, ale znaczą coś innego, np. zamek - w drzwiach i budowla. Podobnie Kałmuk to nie tylko mieszkaniec Kałmucji (wtedy należy używać wielkiej litery), lecz także 'żarłok, obżartuch' (wtedy używamy małej litery). W drugim przypadku kałmuk pochodzi od niem. kauen 'żuć, gryźć'. To znaczenie znane jest tylko w Wielkopolsce, gdzie zresztą spotkać także można 'ponurak' lub 'osoba mniej sprawna umysłowo niż przeciętna' (dwa ostatnie jednak nie są mi znane z Goliny, lecz z Poznania).

I tu wracamy do Kałmuków, ponieważ na znaczenia 'ponurak' oraz 'osoba niesprawna umysłowo' oddziałuje stereotyp ludów wschodnich jako zapóźnionych cywilizacyjnie, o mniejszych właściwościach umysłowych, przejawiający się m.in. w potocznym mongoł czy dawnym określeniu zespołu Downa - mongolizm. W ten to przewrotny sposób wielkopolski kałmuk skojarzył się z Kałmukiem, a wpływy niemieckie połączyły ze wschodnimi. Nieźle, nie? :)

czwartek, 14 czerwca 2012

Ślizga sprawa - ślizgie słowa

Różnice w języku poszczególnych miejscowości czy szerzej regionów mogą zachodzić na różnych poziomach. Te najwyrazistsze dotyczą leksyki, czyli słownictwa, i ona też zajmowała najwięcej miejsca wśród dotychczasowych postów. Dziś więc postanowiłem wprowadzić jakąś odmianę i zająć się poziomem fonetycznym, a więc wymową wyrazów. Wydawać by się mogło, że nikt nie przywiązuje uwagi do tego, jak wymawia się taki a taki wyraz, bo to przecież tylko dźwięki, a najważniejsze jest znaczenie słów. Może i tak, nie da się jednak ukryć, iż sposób artykulacji odmienny od naszych własnych przyzwyczajeń zwraca naszą uwagę, np. cyste syby Górali, to czyste szyby, lecz inaczej wymawiane niż w języku ogólnym. Wielkopolska, a z nią Golina, również ma swoje odmienności wymawianiowe. Oto kilka z nich dotyczących różnic w dźwięczności głosek:

huźdawka huśtawka i huźdać sięhuśtać się;
glizda glista (słowo często używane na określenie wijących się robaków, np. dżdżownicy);
ślizgi śliski, ślizgo - ślisko (ale czasownik, żeby nie było za łatwo: ślizgać się);
galarepa kalarepa;
branzoletka bransoletka.

Udźwięcznienia występują też często w czasownikach w formach 1. os. l.mn., np. widzieliźmy, robiliźmy i myźmy widzieli, myźmy robili i są jak najbardziej poprawne. Jeśli ktoś miałby okazję posłuchać prof. J. Miodka, to może uda mu się wysłyszeć takie właśnie formy :)

Jest jeszcze wielgi, ale to tylko pozornie przykład wymowy udźwięczniającej jak te powyżej. W rzeczywistości jest to starsza postać dzisiejszego wielki, a więc archaizm fonetyczny. Ponadto w formach ekspresyjnych mamy tylko wielgachny, a nie wielkachny.

Za dalsze przykłady będę wdzięczny :)

czwartek, 31 maja 2012

Kto ma długie zęby?

Być może pytanie niedyskretne, bo przecież o urodzie się nie dyskutuje, ale trzeba je zadać. Tym bardziej, że nie o wygląd jednak chodzi, lecz o jedzenie. Dość długo już o kulinariach nie pisałem, a coś do tego tematu ciągnie:) Mieć długie zęby na coś znaczy 'nie lubić czegoś jeść, brzydzić się tym', np. mam długie zęby na kapuśniak (taki osobisty wtręt :). To jest niejako znaczenie kanoniczne, które spotkać można najczęściej, ale obok niego występuje sens wręcz przeciwny, a więc 'przepadać za czymś, lubić bardzo coś jeść'. Zdziwieni? A taka niespodzianka! Co więcej zwrot ten znany jest w Wielkopolsce od wschodu do zachodu, ale w znaczeniach już panuje chaos. Raz jest to 'nie lubić czegoś', raz 'lubić coś'. Co jeszcze ciekawsze podobne znaczeniowe zamieszanie panuje i w języku niemieckim, z którego najprawdopodobniej zwrot ten przedostał się do mowy Wielkopolan. Tu jednak nowa zagadka: w Wielkopolsce wschodniej, niebędącej pod zaborem pruskim, zwrot ten też jest znany. Można by więc zapytać: jakim sposobem?

PS W słowniku języka niemieckiego znalazłem: lange Zahne machen - 'nie chcieć jeść' (dosł. 'robić długie zęby'). Jednak przeszukując Internet, natrafiłem na znaczenia przeciwne: jemandem lange Zähne machen; jemandem die Zähne lang machen - 'jemandem Lust auf etwas machen; jemanden auf etwas begierig machen' oraz lange Zähne machen; mit langen Zähnen essen - 'etwas essen, das man nicht mag, und diesen Widerwillen gut sichtbar sein lassen' (http://canoo.net/blog/2009/12/17/lange-zahne-bekommen/). W powyższych zwrotach nie występuje jednak haben 'mieć', lecz machen 'robić' i essen 'jeść'. Wielkopolski zwrot z mieć wydaje się natomiast dosłowną kalką austriackiego lange Zahne haben auf etwas (http://www.ostarrichi.org/wort-7391-at-lange+Z%C3%A4hne+haben+%28auf+etwas%29.html), co oczywiście sprawę jeszcze bardziej komplikuje, bo gdzie Austria, a gdzie Wielkopolska.

piątek, 18 maja 2012

Aty aty, be, ciuciu, hy!

Nie jest to może coś typowe tylko dla goliniaków, choć kto wie - badań w tej sprawie nie prowadziłem. A rzecz jest ciekawa, bo chodzi o to, jak zwracamy się do dzieci. Oczywiście, nie za pomocą "normalnych" słów, tylko tych specjalnych, używanych tylko w stosunku do dzieci, np. cacy - gdy coś jest dobre, ładne, grzeczne. Podobno nie powinno mówić się w ten sposób do dzieci, tylko używać normalnego języka, żeby mogły się go uczyć, ale mimo to wygrzebałem z pamięci i obserwacji kilka takich słówek i podaję minisłowniczek (mini, skoro o dzieci chodzi:)

aty aty! - gdy udaje się (albo nie), że coś bijemy, bo nam zaszkodziło, np. pies chciał ugryźć
be - o czymś niedobrym, co dziecku zagraża, jest dla niego szkodliwe; za pomocą be ostrzegamy je przed tym
cacy - o czymś miłym, dobrym, ładnym; i o istotach żywych, gdy są grzeczne, np. cacy kotek
ciuciu - coś słodkiego lub po prostu cukierki
dzia - 'dziękuję', np. gdy dziecko nam coś daje, przynosi; albo w zwrocie zrób dzia, gdy dziecko ma komuś podziękować, np. zrób dzia Bozi
hy! - o czymś gorącym, czym dziecko może się oparzyć, więc ostrzegamy je, by się do tego nie zbliżało
patataj - wiadoma rzecz na pewno wszystkim, gdy się sadza dziecko na kolanach i podrzuca, naśladując jazdę na koniu

Nie trudno zauważyć, że większość z tych słówek to wyrazy dźwiękonaśladowcze, często podwajane lub powtarzane wielokrotnie (patataj patataj patataj) dla efektu eufonicznego. Trudno za to określić, czy są to rzeczowniki, przymiotniki czy czasowniki, bo w zależności od sytuacji, mogą być różnie interpretowane. Ale to w sumie nie jest aż tak ważne. Ważne natomiast, że pozwalają np. szybko ostrzec dziecko przed niebezpieczeństwem, więc swoją funkcję spełniają świetnie. Gdybym przypomniał sobie jeszcze coś, to napiszę, bo niestety na dziś moje wspomnienia trzylatka się wyczerpały :)

sobota, 12 maja 2012

Brękwy i miągwy

Trwam w postanowieniu, by tłamsić przejawy mego łakomstwa i nie pisać o jedzeniu, co jednak, niestety, odbija się w negatywnym postrzeganiu rzeczywistości. Zgodnie z tym będzie więc dzisiaj o brękwach i miągwach, znanych też jako brynkwy i mióngwy.
Wiadomo, nikt ani jednym ani drugim nie chce być, ale od czasu do czasu zdarza się to każdemu. Czy na pewno? Na pewno, ponieważ brękwa i miągwa to maruda, ktoś narzeka, smęci i zamęcza sobą innych. No niestety, każdemu się to zdarza. Byle nie za często :)
W Golinie słówka znane, przeze mnie bardzo lubiane, bo trafnie oddają, o co chodzi. Poza tym maruda jest trochę bez wyrazu, za to brękwa i miągwa to ekspresja, brzmienie. No, coś w sobie mają - słowa, oczywiście :) W Poznaniu miągwę też słyszałem, ale brękwy już nie, ale za to brękota, czyli dość podobnie i w podobnym znaczeniu. Miągwę, pana kota, można spotkać także w Buku niedaleko Poznania, o czym się można przekonać tutaj (bardzo ładne zdjęcie:) W ogóle koty dość często określa się tym mianem i nie bez powodu, bo samo słowo pochodzi od miączeć, czyli miauczeć, a użyte w odniesieniu do ludzi oznacza 'męczyć kogoś mówieniem, narzekaniem, marudzić mu' (np. nie miącz już, bo nie można tego słuchać). Z kolei brękwa to ktoś, kto bręczy (można skojarzyć z brzęczeć), czyli 'marudzi, zrzędzi'.

Na koniec fotka jednej miągwy, też kota :) (Pożyczona z http://glusiinni.blogspot.com/2010/08/o-tym-ze-maluchy-zaszczepione.html)

poniedziałek, 7 maja 2012

Męty i brudy

Ten oto niezwykle przyjemny temat wypłynął ostatnio w czasie rozmowy mej z kuzynką, golinianką obecnie na emigracji w Toruniu. Okazało się, że tamtejsi mieszczanie nie do końca pojmują zdanie w herbacie pływają jakieś fafoły, co mniej więcej oznacza, że we wzmiankowanym płynie pływają jakieś męty czy inne nieczystości. Skoro temat się zaczął, to trzeba go było podjąć i od słowa do słowa zgromadziliśmy kilka jeszcze słówek - synonimów fafołów, które w Toruniu nie bardzo są zrozumiałe (biedni), za to w Golince jak najbardziej. Otóż, przede wszystkim papróchy (paprochy już nie brzmią tak dobrze), czyli wszelkie zanieczyszczenia w rodzaju kurzu i małych kawałeczków czegoś, w przeciwieństwie do fafołów są raczej suche. Chociaż po chwili namysły cofam to, fafoły, papróchy i farfocle mogą być zarówno suche, jak i mokre, wilgotne itp. W każdym razie, jak ktoś je ma w domu, to nie za dobrze, chociaż lepiej to niż mieć koty (zbite grupki kurzu walające się po podłodze), a że piszący te słowa do wspomnianej sytuacji doprowadzić nie chce, toteż łapię za szczotkę i idę sprzątać :/

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Poszło o widelce ...

Poszło o widelce, ale zaczęło się od palca. Ale po kolei. Agnieszka, koleżanka trudniąca się szyciem na zamówienie, zbulwersowana w kuchni opowiadała, że klientki proszą ją o "rękawiczki bez palcy". Na co ja z niezrozumieniem: "no i?".
Agnieszka: "no chyba bez palców".
- Bez palców to dziwnie brzmi.
- No tak wszyscy mówią.
- Ja tak nie mówię. Gosia (druga koleżanka), bez palcy czy palców się mówi?
- No bez palcy chyba.
Tu Agnieszka westchnęła, więc postanowiłem wykorzystać moment słabości  "A powiesz nie ma czystych widelcy czy nie ma czystych widelców?". Oczywiście Agnieszka próbowała wmówić, że widelców, jednak z Gosią zdecydowanie się takim pomówieniom przeciwstawiliśmy.
Każdy więc pozostał przy swoim, ale dręczony niepewnością zrobiłem małą ankietkę wśród znajomych i się okazało, że kto z Wielkopolski (Gosia i ja) i Kaszub, ten raczej mówi widelcy, kto z reszty kraju - widelców. Odwołałem się więc do słowników. Ale tam też podobnie: widelcy i obocznie widelców, meczy - meczów itd., ale formy z -ów były częstsze. No ale większość słowników powstaje w Krakowie i Warszawie, co jest pewnym wytłumaczeniem preferowania -ów. Niemniej trwam przy: widelcy, meczy, palcy itd. :)

czwartek, 26 kwietnia 2012

Małe wielkie "tej"

Jak obiecałem, tak też robię. Koniec z jedzeniem i tematami pobliskimi, przynajmniej na jakiś czas. Jako przerywnik wybrałem więc "tej" - małe wielkie słówko. Małe dlatego, że krótkie, a przez to, wydawałoby się, niepozorne, a tymczasem bardzo często używane, więc dlatego wielkie. Jeśli usłyszycie w czyichś ustach "tej", to ewidentny znak, że jest z Wielkopolski. Sam myślałem, że jestem od niego wolny, ale "tej" było tylko uśpione i czekało na korzystny moment. Nastał on w czasie mojego pomieszkiwania w Poznaniu, gdzie słówka tego używa się raczej bez krępacji, gęsto i często:) Nieco później zorientowałem się, że również goliniacy, dokładnie moja rodzina, również od "tej" nie stronią.
Czymże więc owo "tej" jest? Trudno przypisać mu konkretne znaczenie. Najbliżej mu chyba do "nie?", np. wchodzę do tramwaju a tam kontrola, tej czy zobacz tam, tej. W każdym razie bez "tej" ani rusz.
Żeby już wszystko w tym temacie powiedzieć, wspomnę jeszcze, skąd "tej" się wzięło. Otóż jest to wołacz od zaimka ty! Nieźle, nie?

No i o jeszcze jednym fakcie muszę wspomnieć. "Tej", mimo że inaczej zapisywane, pojawia się w nazwie znanego kabaretu TEY. I przy tej okazji małe przypomnienie.

sobota, 21 kwietnia 2012

Autorefleksyjne dziamdzianie

Ileż to człowiek może się o sobie dowiedzieć, prowadząc bloga.
Po pierwsze, ujawniło się u mnie jakieś chorobliwe zainteresowanie jedzeniem. Sporo postów dotyczy tego tematu, kolejne mam już w głowie i dzisiejszy też o nim będzie.
Po drugie, czemu do licha wszyscy używają dziamdziać/dziamdzianie w innym znaczeniu niż ja? Wydawało mi się, że to słówko regionalne, a nie ogólnopolskie. I tu pierwsze zaskoczenie, ponieważ w słowniku je znalazłem jako 'mlaskać przy jedzeniu', co mi się raczej kojarzy z klamzaniem niż dziamdzianiem. Dziamdziać to, przynajmniej w Golince, raczej 'jeść powoli, niechętnie; rozgniatać jedzenie na talerzu, bo nie ma się na nie ochoty'. I tu drugie zaskoczeni, gdyż Internet dostarcza sporo przykładów, że dziamdziać to 'smętolić, ględzić'. I bądź tu mądry! Ja w każdym razie zostaje przy swoim i w związku z tym dziamdzia to 'ktoś, kto je powoli, bez chęci' albo ogólnie jest trochę spowolniony i wolniej reagujący.
Tak czy siak na jakiś czas postaram się ograniczyć z tematami jedzeniowymi i napisać coś innego. Mam nadzieję, że mi się uda :)

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Klamzać rzecz ludzka

Nie wiem, jak to się dzieje, ale większość postów dotyczy jedzenia. To dowód chyba na moje utajone łakomstwo. Postanowiłem więc napisać dziś na inny temat, ale - już szczerze przyznaję - nie udało mi się. Będzie o klamzaniu, czyli mlaskaniu. Rzecz ludzka, choć społecznie piętnowana. Z obserwacji i własnych doświadczeń dochodzę do wniosku, że zwłaszcza rodzice lubują się w strofowaniu dzieci podczas jedzenia, m.in. swoiskim nie klamż, czyli dla osób niezorientowanych: 'nie mlaskaj, nie cmokaj przy jedzeniu'. Chcąc nie chcąc, trzeba się było pozbyć tego nawyku, choć mam jednak wrażenie, że niektóre rzeczy lepiej smakują, gdy się jednak cmoka (oczywiście z umiarem;)
Samo słówko jest dość tajemnicze, bo moi znajomi go nie znają i nawet Google były zdziwione a zamiast klamzać proponowały kłamać. Oczywiście się nie zgodziłem przeświadczony, że istnieje takie słowo. I miałem rację. Google ustąpiły i wyświetliły wyników ... 1!!! Można więc powiedzieć, że kto zna wyraz klamzać, należy do elitarnego grona. Jak mówią Google, a raczej pani W. Dembecka, klamzać to wyraz dźwiękonaśladowczy (jak np. blubrać, gęgać, szumieć itd.), zanotowany przez nią w Wielkopolsce południowej. No cóż, Golina co prawda leży we Wielkopolsce wschodniej, ale wszystko i tak zostaje w jednym, wielkopolskim, fyrtlu.

środa, 11 kwietnia 2012

Zimne nogi

Można nie wierzyć, ale są osoby, którym zimne nogi nie przeszkadzają, a nawet więcej - one za nimi przepadają a na ich widok ślinianki intensywniej pracują. Małe zdziwko? A przecież chodzi o swojską galaretę wieprzową często goszcząca na talerzach. Zimne nogi to jej inna nazwa, usłyszeć też jeszcze można: galart, galareta, studzienina czy trzęsitko. Danie świetnie sprawdza się na imprezach imieninowo-urodzinowych bądź innych i często służy jako zakąska do pewnego napitku. Najczęściej spożywa się je z kilkoma kroplami soku z cytryny lub octu. Poniżej przepis na galart vel zimne nogi ze strony: Ja w kuchni, lecz szczerze przyznaję, że jeszcze nie miałem go okazji wypróbować, ale komentarze są baaardzo zachęcające. Dla tych, którzy nie lubią spędzać czasu w kuchni, mam dobrą wiadomość - zimne nogi można kupić w sklepie, ale oczywiście nie pod tą nazwą :)


Zimne nogi, 
czyli galart, 
czyli studzienina

- 2 nóżki wieprzowe
- golonka
- 25 dag mięsa np. karkówki
- włoszczyzna
- ziele angielskie
- liść laurowy 
- pieprz 
- ząbek czosnku

Umyte mięso , obrane warzywa i przyprawy  zalać zimną wodą i zagotować. Gotować powoli 4 godziny. pod koniec gotowania posolić. Odcedzić .  Wywar doprawić .Mięso obrać , a warzywa pokroić . Układać na półmisek lub w małe naczynia warzywa , natkę pietruszki (ja dodałam jeszcze ugotowane jajko), mięso i zalać wywarem . Odstawić w chłodne miejsce. Przed podaniem zebrać tłuszcz , galart w naczyniu oddzielić od ścianek i wyłożyć" do góry nogami" na półmisek. Można też zrobić z dodatkiem żelatyny , bez golonki i nóżek , ale taki galart nie można za długo przechowywać , bo skwaśnieje.

Taka gouda, lecz nie ser

Do tej pory było dość łatwo: znane słówka, nazwa miejscowości, słynne osoby patronujące ulicom. Dziś przyszła kolej na prawdziwą zagadkę. Gouda. Czy komuś to coś mówi? I nie chodzi o rodzaj sera. Nie zdziwię się, jeśli tylko nieliczni będą wiedzieli, co to takiego. A raczej: kto to taki, bo gouda to osoba. Nie jest to może słówko zbyt miłe, ale lepiej je znać na wypadek określenia nim nas - żebyśmy wiedzieli, że ktoś nas obraża, gouda bowiem to osoba nierozgarnięta, łamaga, skończona fajtłapa. Jeśli więc usłyszycie: Ale z Ciebie gouda!, to raczej niefajnie.
Kolejna zagadka to pochodzenie tego słowa. Długo nic mi nie przychodziło do głowy, aż wpadła mi w ręce Antroponimia Żydów białostockich Zofii Abramowicz. A tam ... Gouda - popularne żydowskie imię kobiece. I wszystko staje się jasne. Przed wojną w Golinie żyło sporo wyznawców judaizmu, zatem kontakt z tym imieniem był możliwy. Jakie są stereotypy w społeczeństwie na temat Żydów, każdy wie, tak więc jednego z imion zaczęto używać jako słowa obraźliwego w stosunku do wszystkich, nie tylko do Żydów. Z czasem znajomość realiów zaniknęła (wraz z wyniszczeniem społeczności żydowskiej w Golinie w czasie wojny przez Niemców), ale słowo pozostało.

Dla ścisłości: można się też spotkać z zapisem Gołda i gołda, ale to kwestia drugorzędna.

środa, 4 kwietnia 2012

Rojbry są rojbrami, bo ... rojbrują

Króciutkie zdanie, odmienione zgodnie z zasadami języka polskiego, ale właściwie kto to jest ten rojber?  Otóż rojber to w Golinie, ale i szerzej we Wielkopolsce, a nawet na Śląsku - łobuziak, nicpoń. Jak dla mnie jednak wyraz ten ma raczej zabarwienie pozytywne, bo dla mnie rojbrami mogą być na przykład małe dziecki, takie rozrabiaki, które są niegrzeczne, nie zdając z tego sobie sprawy, np. w czasie zabawy. I właśnie wtedy rojbrują, czyli psocą, rozrabiają.
Znany w dużej części Polski, nie jest jednak ogólnopolski. Skąd więc się wziął? W tym przypadku nie ma akurat jakichś wielkich wątpliwości. Die Räuber to po niemiecku zbój (można skojarzyć z polskim: rabować), a więc ktoś, kto źle czyni, tak jak rojber. Tyle że jest mniejszego kalibru niż swój pierwowzór i rojbra da się mimo wszystko lubić, no a zbója raczej ciężko.

Jeśli ktoś oglądał Rumcajsa, to jego syn, Cypisek, był właśnie takim małym rojbrem. A jeśli ktoś nie oglądał, to niech koniecznie obejrzy :)

Obrazek z chomika kubinka.

piątek, 30 marca 2012

Ziemniaki czy kartofle?

Ziemniaki już po raz drugi pojawiają się na tapecie, ale też nic dziwnego, przecież tak często trafiają na nasze stoły czy to jako dodatek, czy to jako danie główne. Jednak o tym, co można z nich przyrządzić innym razem. Dziś o kartoflach. No właśnie, ziemniaki czy kartofle? Sam preferuję pierwszy z wyrazów, ale już w mojej rodzinie usłyszeć można i kartofle, i pyrki. Tylko tych ostatnich nie znajdziemy, w słowniku, pierwsza i druga nazwa są natomiast ogólnopolskie, choć ich występowanie zróżnicowane jest geograficznie. I tak z kartoflami częściej można się spotkać na wschodzie i w centrum kraju, zaś z ziemniakami - na zachodzie, przede wszystkim u ludzi młodych.
Skąd więc te rozbieżności, skąd dwa słowa na oznaczenie jednej rośliny. Kartofle to pożyczka z niemieckiego: die Kartoffel. Co ciekawe w niem. jest to rzeczownik rodzaju żeńskiego, a w polszczyźnie męskiego, choć spotkać się  można też z postacią ta kartofla - ale to już inna historia. Pochodzenie wyrazu wyjaśnia, dlaczego unika się go na zachodzie kraju. Były to przecież tereny przymusowej germanizacji, stąd niechęć ludzi tam mieszkających do tego, co niemieckie. Oczywiście, dziś to już odległa przeszłość, ale przyzwyczajenia językowe pozostały.
Ziemniak natomiast to wyraz utworzony na gruncie polszczyzny, wskazujący na związki rośliny z miejscem wzrostu. Tu można upatrywać rosnącej popularności tego słowa - łatwo je skojarzyć z ziemią czy przymiotnikiem ziemny. Na związek z ziemią wskazują też nazwy w innych językach, np. we francuskim ziemniaki to pommes de terre, czyli dosłownie przekładając: jabłka z ziemi, ziemne jabłka.
Zbiór określeń ziemniaka nie ogranicza się jedynie do nazw ogólnopolskich. Prawdziwe bogactwo znaleźć można w poszczególnych regionach. I tak:
- pyrki - we Wielkopolsce, ale też części Śląska i Pomorza (o tym, skąd się wzięła nazwa, była już mowa w poście: Pyry, pyrki, pyruszki),
- bulwy - w Małopolsce, na Kaszubach, miejscami we Wielkopolsce,
- grule - na południu Małopolski (w górach),
- rzepy - na Orawie,
- i jeszcze wiele innych. Te powyżej to oczywiście tylko przykłady, ale już one pokazują, że ziemniaki były na tyle ważnym składnikiem jedzenia, że każdy region nazwał je po swojemu.
O tym, że z ziemniakami można eksperymentować nie tylko kulinarnie, niech świadczą poniższe zdjęcia :)

A teraz na targ po pyrki i można zrobić plyndze, dziady albo inne przysmaki :)

Zdjęcia ze stron: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Naukowcy-gotujcie-ziemniaki-zanim-zrobicie-z-nich-baterie,wid,12383834,wiadomosc.html?ticaid=1e2eb; http://flepi.net/art/images-insolites-portraits-sur-pommes-de-terre/; http://lescabasdeteresa.e-monsite.com/pages/recettes/pomme-de-terre-et-abricots-s31.html.

sobota, 24 marca 2012

Ulica Kusocińskiego

Od ulicy Poniatowskiego w stronę Stadionu Miejskiego biegnie w Golinie ulica Kusocińskiego (mapka na podstawie http://maps.google.pl na końcu postu). Nie każdy może jednak kojarzyć, kim była ta postać. W tym poście chciałbym ją przybliżyć, a ze wszech miar na to zasługuje.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4b/Kusocinski_Janusz.jpgJanusz Tadeusz Kusociński urodził się 15 stycznia 1907 r. w Warszawie, zginął zaś 21 czerwca 1940 r. w Palmirach. Reprezentował Polskę na międzynarodowych zawodach sportowych, zdobywając złoto na Igrzyskach Olimpijskich  w Los Angeles (1932) za bieg na 10 000 m i srebro na Mistrzostwach Europy w Turynie (1934) za bieg na 5000 m. Możemy się więc tylko cieszyć, że ulica wiodąca na obiekt sportowy nosi imię tak zasłużonego sportowca. Oby była to dobra wróżba dla golińskich sportowców w tym Polonii Golina; tym bardziej, że piłka nożna była prawdziwą pasją Kusocińskiego: uczestniczył w zakładaniu kluby "Pretoria", grywał w "Placówce", "Ożarowiance", "Józefowiance", RKS "Ruchu", RTS "Sarmata".
Mimo ambicji i woli walki Kusociński nie osiągał sukcesów w tym sporcie; nadal jednak marzył o sławie wielkiego piłkarza. Karierę zrobił  za to w biegach, choć pierwsze spotkanie z tą dziedziną spotu było zupełnie przypadkowe. Kusociński przebywał na zawodach sztafet jako widz, lecz gdy okazało się, że jednej z drużyn brakuje zawodnika, poproszono go, by go zastąpił. Potem przyszły wygrane w lokalnych zawodach, aż w 1927 wygrał Igrzyska Robotnicze w Pradze. To był przełom. Kusociński porzucił dotychczasowe marzenia o sławie piłkarza i poświęcił się biegom. Wygrywanie przynosiło my ogromną radość, ale robił to nie tylko dla siebie, lecz także dla Polski. Coraz to lepsze wyniki i kolejne wygrane przynosiła współpraca z trenerem, Aleksandrem Klumbergiem. Ukoronowaniem kariery były złoty medal olimpijski w Los Angeles.

Kusociński jednak zasługuje na uwagę nie tylko jako sportowiec. Był też patriotą. Po wybuchu 2. wojny światowej wstąpił do wojska mimo kategorii D oraz odnawiającej się kontuzji kolana. Brał udział w obronie Warszawy, a później, w czasie okupacji należał do organizacji konspiracyjnej, gdzie występował pod pseudonimem "Prawdzic". Został aresztowany przez Gestapo w ramach akcji A-B, mającej pozbawić Polskę przywódców, ludzi kultury i nauki, jednym słowem - elity. Podczas przesłuchań Kusociński nikogo nie wydał, niestety, jego los był przesądzony. Został rozstrzelany w Puszczy Kampinoskiej, niedaleko miejscowości Palmiry.

Historia życia Kusocińskiego nie ma szczęśliwego zakończenie, choć być może jest nim pamięć potomnych i co roku organizowany Międzynarodowy Memoriał Janusza Kusocińskiego.


Wykorzystałem zdjęcia ze stron: upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4b/Kusocinski_Janusz.jpg; http://marcin-lewandowski.pl/publikacje/69-moj-idol-janusz-kusocinski.html. Informacje o Januszu Kusocińskim znaleźć też można na: http://babol.pl/kat,1025465,title,Janusz-Kusocinski-tragiczna-gwiazda-biegow,wid,13797166,wiadomosc.html, http://olimpijski.pl/pl/subpages/displayfid/294_1861.html. Wydano też komiks o Kusocińskim, o którym można przeczytać na: http://komiks.nast.pl/artykul/5651/Marudzenie-o-superbohaterstwie-rozmowa-z-Rafalem-Szlap%C4%85/. Opublikowano też wspomnienia samego sportowca: Od palanta do olimpiady. Moje wspomnienia sportowe oraz Od palanta do olimpiady i kilka lat później.

czwartek, 22 marca 2012

Przekluczyć, zakluczyć i odkluczyć

Kiedy zapisałem te słówka, zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście tak mówię. Ale po kolei: co znaczą? Nie dla każdego może być to jasne, bo oczywiście w słownikach polszczyzny ogólnej ich nie znajdziemy. A jeśli nawet to nie wszystkie; przede wszystkim zakluczyć, ale z ograniczeniem regionalnym: we Wielkopolsce i na Pomorzu. W sumie nie wiadomo dlaczego, bo są dość logicznie zbudowane a ich znaczenie łatwe do odgadnięcia. Otóż: zakluczyć - zamknąć coś (najczęściej drzwi) na klucz, odkluczyć - otworzyć coś kluczem i przekluczyć - przekręcić klucz w zamku, najczęściej, żeby coś zamknąć.
Jestem pewien co do przekluczyć - zdarza mi się tak mówić, ale zakluczyć i odkluczyć nie jestem już taki pewien. Coś mi się obiło o uszy, coś mi się po głowie kołacze, ale sam już nie wiem. Gdybyście pisali, czy to znacznie czy nie, byłbym wdzięczny, bo mam mętlik w głowie.

PS. A w ogóle to kalka z języka niemieckiego: zuschliessen = zamknąć na klucz. Są to zresztą dość logicznie zbudowane wyrazy, np. za-kluczyć - za-kręcić, od-kluczyć - od-kręcić, prze-kluczyć - prze-kręcić.

poniedziałek, 19 marca 2012

Pozbadnąć kogoś, czyli o nieposłuszeństwie

Kto zna to słówko (lub jego formy, np. on pozbadnie, oni pozbadli itd.), może się zdziwić, szukając ich w słowniku. Nie ma ich tam. Jest dobrze znane i powszechne, ale tylko w Wielkopolsce, natomiast w innych regionach już nie. A szkoda, bo oznacza złożone sensy i trudno mu znaleźć dokładny odpowiednik w języku ogólnym. Najbliższy mu jest podporządkować, ale to nie to samo. Pozbadnąć kogoś to podporządkować sobie kogoś, komu samemu powinniśmy być posłuszni, czyli np. dzieci  powinny słuchać rodziców, ale ich pozbadły i tego nie robią; pracownicy pozbadli szefa i wchodzą mu na głowę; nauczyciel nie radzi sobie z uczniami, bo ci go pozbadli itd. Podporządkować nie jest też dobrym odpowiednikiem pozbadnąć, ponieważ to drugie słówko zawiera w sobie element lekceważenia, podczas gdy przy pierwszym nie jest on konieczny.

Na koniec, jak w każdej opowieści musi być morał: pozbadnąć jako słowo w języku na pewno jest potrzebne, choć samo zachowanie - raczej nie pochwalane.

wtorek, 13 marca 2012

Pyry, pyrki, pyruszki

Swojskie i często goszczące na naszych stołach wcale takie swojskie nie są. W Europie pojawiły się dopiero w XVI wieku po odkryciu Ameryki przez Krzysztofa Kolumba, skąd zostały przywiezione na Stary Kontynent. Początkowo zresztą nie służyły do jedzenia, lecz traktowano je jako rośliny ozdobne. Dopiero później zaczęto wykorzystywać je w kuchni i rozpoczęła się ich kulinarna kariera, m.in. na wielkopolskich stołach.
Z Ameryką związana jest też ich nazwa, ponieważ  pyr-ki to coś, co pochodzi z Per-u (kraj w Ameryce Południowej) – podobnie jaki klapki japon-ki z Japon-ii. Może dziwić y zamiast spodziewanego e, które przecież tkwi w podstawie, ale jest to często spotykana w Wielkopolsce wymowa, czyli to, co językoznawcy nazywają  „podwyższeniem artykulacji e przed r”. Porównajcie często słyszane w naszym regionie: syrki (serki) i syry (sery), cyrować (cerować). Gdyby więc nie było tego podwyższenia, mówilibyśmy perki. W rzeczywistości jednak takiej formy się nie spotyka.
Mimo że w Wielkopolsce często mówi się pyrki, z czego zresztą jesteśmy znany w innych częściach kraju, to jednak w Golinie (i gdzie indziej w regionie) usłyszeć też można ziemniaki czy kartofle, ale to już historia na kolejny wpis.

Zaczynamy od początku, czyli skąd się wzięła nazwa miasta

Nazwy miejsc, w których żyjemy zawsze budzą ciekawość. Nic dziwnego, wszyscy chcemy wiedzieć coś więcej o naszych małych ojczyznach. Nie zawsze te dociekania mają charakter naukowy. Kiedy chodziłem do podstawówki, pamiętam, że jedna z prac domowych polegała na wymyśleniu, skąd pochodzi herb Goliny i jej nazwa. Wtedy wymyśliłem, że był pan o imieniu Gol i pani Ina, a że mieli się ku sobie, stąd Golina. Niestety, z prawdą niewiele ma to wspólnego :)
Do rzeczy więc. Interpretacje co do pochodzenia nazwy są dwie:
- bądź od miejsca niezalesionego (w wyniku czynników naturalnych lub w wyniku wykarczowania drzew), czyli goł-ego. W takim przypadku -ina jest formantem wskazującym, że rzeczownik jest nazwą miejsca, jak w równ-ina - miejsce równ-e, tak gol-ina - miejsce gołe;
- bądź od imienia męskiego (zapewne założyciela czy właściciela osady) - Gola. Jeśli nazwa miasta pochodzi od osoby, wtedy -ina pełni inną rolę, informuje o posiadaniu. Kiedyś mówiło się mamina (=mamy) chustka, babcina (=babci) suknia. To ten sam typ co osada Golina (=Goli). Później wyraz osada zanikł i zostało samo Golina.

Bez względu na to, czy prawdziwe jest pierwsze wyjaśnienie czy drugie, pewne jest, że Golina to nazwa stara, pojawia się już bowiem w dokumentach z XIV wieku w postaci Golyna i Golina. Choć pierwszy zapis pochodzi z 1366 r., to już w 1330 r. Władysław  Łokietek zezwolił na założenie miasta, a w 1362 r. prawa miejskie Goliny potwierdził jeszcze Kazimierz Wielki. Ten drugi doczekał się placu swego imienia i pomnika, drugi nie ma nawet ulicy w mieście. Trochę szkoda ...